Ksiądz Ciemir
Udostępniam piosenkę, która oddaje piękno miłości. A miłość ma wiele twarzy.
Proza.
Wrota zaskrzypiały jako kości starego zwierzęcia i w progu stanęła Ora; niewiasta o włosach barwy zapadającego słonecznika i spojrzeniu głębokim jako studnia. Wniosła ze sobą aurę niesłychanego spokoju, a pomrok w izbie zdawał się drżeć w jej licu. Ksiądz warknął, nie podnosząc się, szukając w jej obliczu odpowiedzi na pytania, które wirowały mu w głowie niczym wirujące mary. Ale ona, ledwie przekroczywszy próg, już wiedziała. Tajemnica, której on tak gorączkowo poszukiwał, emanowała od niej, prosta i oczywista jako wschód słońca.
Czując jego zawiść, ten jad sączący się z jego postawy. Widziała pogardę dla jej płci, dla jej możnej mądrości. Nie ofiarowała mu rozwiązania zagadki od razu. Zamiast tego wyciągnęła dłoń, chcąc pomóc mu w inny sposób, wskazać ścieżyny, których on w swojej ślepości nie dostrzegał. Ale Ciemirz prychnął, uciszył ją gestem pełnym hardości, odtrącił jej dłoń jako natrętnego robactwa.
Wtedy Ora cofnęła się. Nie z gniewem, lecz z cichym żalem. Wiedziała, że nie można wspomóc komuś, kto z taką zawziętością kurczowo trzyma się swojej ciemności. Jej obecność, ten ulotny promień światłości, wycofał się z
jego żywota.
A żywot księdza zaczął się kruszyć jako stary pergamin. Materyja? W tym gęstym pomroku, dzierżąc kurczowo świętą księgę, nie potrafił dojrzeć prostego światła, które stało tuż obok, gotowe rozjaśnić jego zabłąkaną duszę.