Widmowy korabiu, kochanku nocy
stoi latarnia, samotna jak derwisz w ekstazie;
jej światło, jak dłoń kochanka, w ciemność sięga -
Szukając drogi, co w mroku się zatraciła.
A w oddali, jak widmo z przeszłości wyłania się statek -
Zardzewiały, jakby czas go pocałunkiem swym naznaczył.
Jego kadłub, jak skóra starca, pokryty bliznami, lecz wciąż dumny, jakby wiatr mu w żagle wiał.
Na pokładzie, martwa natura: liny jak węże skręcone,
maszty złamane, jakby w modlitwie ręce wzniesione -
A wśród nich, samotna muszla, echo morza w sobie niosąc i kompas, wskazujący kierunek, lecz czy ktoś jeszcze płynie pod żaglami?
Latarnia, jak matka, czuwa nad tym cieniem zgliszczy -
Jej światło jak łza, po policzku nocy spływa.
A statek jak syn marnotrawny w jej blasku się ogrzewa,
wyczekując na świt, co może już nie nadejść.