Wszyscy za jednego
Pochowaliśmy plany w słoiki
/te długoterminowe,
tak na zaś, gdyby jednak/
a te bliższe, całkiem możliwe
zaczęliśmy spełniać
i tak kołyska znów ruszyła w tan
w rytm melodii śpiewanej przez pozytywkę,
którą dostał trzy lata temu nasz pierworodny
od babci, dzisiaj już niestety nieobecnej
zaczął się typowy tryb pracy
ośmiogodzinny, ale satysfakcjonujący
wyczekany po tylu latach
smutnej harówki za grosze
nadzieje rozkwitły, a wieczory
zalśniły blaskiem księżycowym
zerkającym do nas z troską
czy już wszystko w porządku
budziliśmy się z uśmiechem
zmęczeni codziennością,
ale upojeni miłością
piękną w swojej prostocie
aż do chwili,
gdy odebrałam telefon
od nieznanego numeru
/dziwne, bo wcześniej
tego nie robiłam/
coś usłyszałam,
że wypadek
że mąż
że im przykro
żeby przyjechać, sprawdzić,
porozmawiać, zidentyfikować.
Mieli rację;
o siódmej piętnaście
umarło wszystko.