korale
tak samo jej było
chociaż ją wołałem
noc każdą inaczej
taka nie znacząca
zbyt wiele nam miłość
bez skutków dla świata
nadziei i znaczeń
kiedy otwierałem
swe usta by płonąć
kładła lekko na nich
gorący swój palec
aby noc pomiędzy
słowami zrodzoną
zamienić w też czarne
na szyi korale
grzechy darowała mi
ciężkie w ramionach
stygnących chowając
swe plany na kiedyś
być może to była
jedynie zrodzona
jej słabość w obliczu
tęsknoty i biedy
być może wiedziała
że zniknie nad ranem
nim usta otworzę
orając tym ciszę
nie powiem nic więcej
gdy słowa spisane
jedynie wiatr letni
pod rzęsą kołysze