Smocze łzy
i nie czekając na błogosławieństwo,
metalicznie zadudniły o posadzkę.
Daremnie czekałam,
aż wyrosną mi skrzydła,
co rano katując lustro spojrzeniem
pełnym gniewu...
Jeszcze nie czas na nie.
Sen nie dawał wytchnienia
choć powinien.
Poniewierał każdą myślą po dwakroć.
Pragnęłam ciszy
i Twojej w niej obecności.
Nawet bicie serca dudniło w mej głowie
od zmierzchu do świtu.
Odgłos Twych kroków,
chrzęst cukru w zębach
i szelest kartek w książce...
Czułam ból.
Nie mogłam oddychać.
Nie potrafiłam zapomnieć.
Cisza i cień wiatru na szybie
przywołał morze wspomnień.
Teraźniejszość była tak odległa
jak Ty i ja...
dryfujący na orbicie marzeń.