Proste marzenia
godzin splątane warkocze.
Skoczyć w ogień rozgrzanych słów,
zlodowaciałe wyrzuty roztopić.
Gdyby spojrzeń smutku czeluści
słońcem wypełnić po brzegi
i rozpaczy etolę zdjąć z szyi,
radości przytulić piegi.
Marzenia zwykłe mam
i jasne, w swej prostocie.
Być razem, żyć razem i trwać
dopóki śmierć nie zaskoczy.
Słodycz poranka wspólnego
poznać w skutkach brzemienną.
Popłynąć ku niebu pod prąd
choć chmury kołują nade mną.
Zniknąć gdy tego potrzeba i wyspać,
schowana w zieloność mchu.
Zamknąć się w ciszy spokoju
wtulając w Twe ramiona, bez tchu.
Kocham ten skromny metraż
naszego zwykłego szczęścia,
gdy patrzysz mi w oczy bez końca,
od świtu do nocy poczęcia.