- * * * -
mnie miejsca
przy tobie,
mam swoje krzesło -
- pozostanę na nim,
do kolejnych narodzin.
Nie chcesz ze mną
rozmawiać, odejdę
na odległy spacer.
Dziś będę pijana,
z twarzą ukrytą
w ciemnym kącie
przeszłości.
By jak dezerter
zrzucić mundur tożsamości.
Nie będziemy się krzywdzić,
podamy sobie dłonie,
a prezentom nie będzie końca -
kto tego dziś nie mówi,
zwijając tęczę jak, podarty worek.
Jak spojrzę w oczy przepiórki,
zakładając cienką nić śmierci,
gdy widzę twoje łzy na jej duszy.
O rycerzu na białym koniu,
tak trudno spełnić te
średniowieczne warunki,
uwierz mi, jeśli nawet
ma twarz nie oślepia
swą czystością.
Spiesz się z tym,
co chcesz uczynić.
Ta noc ciąży mi,
jak medalion nadziei,
która się nigdy nie spełni.
Obdarłam już swoje dłonie,
z twego ciepła, lecz
chcesz czegoś więcej,
- sadów, by rodzić mogły
chwile, czasu pozbawione,
- szelestu, nie podobnego
do samotności, lecz drgania
strun poświaty,
- fal wzburzonego morza,
bez naszej obecności.
Tu jest koniec naszej drogi,
możemy zawrócić,
lecz nigdy tego nie zrobimy.
Czy widzisz jak obieram
skórkę z pomarańczy?
siedząc na krześle,
obok tego któreś opuścił - Jestem niczyja….