Wspomnienia z PRL-u
W Peerelu
było jak w barze mlecznym,
napuchniętym od zapachu
zupy jarzynowej i zastałego kefiru,
który piłem z wielgachnego kubka,
pod rozmowę o VIII Symfonii
Gustawa Mahlera
i o nieudanych próbach oszukania
zagłuszarek Głosu Ameryki.
W Peerelu
myśli i słowa miały znaczenie,
jak za dobrych czasów
Świętej Inkwizycji,
kiedy prawda warta była śmierci,
a karę ognia wykonywano
nawet na książkach
i pieśniach.
W Peerelu
nosiliśmy długie włosy,
paliliśmy zwilgotniałe Gauloises’y,
ale za to nasze dziewczyny,
następnego dnia
nie snuły męczących planów
na przyszłość.
W Peerelu
byliśmy prawi,
jak kowboje na Dzikim Zachodzie
znający dobro i zło,
rezerwując wzgardę
dla ludzi małych, których wtedy
każdy umiał rozpoznać.
W Peerelu
zwykłym pks-em
dało się dojechać do raju,
który w tamtych czasach
mieścił się w pewnej pijalni piwa
w Bieszczadach,
gdzie po zejściu ze szlaku
można było spotkać
lekko tandetną
wolność.