*** (Już prawie widać...)
wiraż przed ostatnią prostą
poeto amatorze,
więc może by jakieś
podsumowanie?
Ostatniej mądrości
nie wygłoszę,
bo moje życiowe odkrycia
rozbiegły się jak myszy
do swoich dziur.
Łapałem chwile,
jak mrówkojad mrówki,
łapczywym i oślinionym pyskiem,
nie bardzo się przejmując
resztą świata, tudzież niebem
błękitnym wysoko.
W stosunku do nieszczęść
okazywałem coś w rodzaju wyniosłości,
chociaż wiedziałem,
że była to wyniosłość muchy
przed uderzeniem packą.
Najgorsze były chwile
po przebudzeniu,
wtedy mój analityczny umysł
witał mnie wzorem
na moje życie.
Patrzyłem z politowaniem,
na mniemanych zwycięzców.
Wiedziałem, że nie przerobili
tematu śmierci, a jeśli nawet
to po łebkach.
Od braci poetów
nie oczekiwałem za wiele.
Jak ja, byli głównie zajęci
osobami i przedmiotami
codziennego użytku
i nie potrafili spojrzeć dalej
niż sięgały ich ból i rozkosz.
Nowy dzień zaczął się
pochmurnym rankiem,
a ja zasiadłem jak zwykle
do swojej kawy i wiersza,
spokojny nadspodziewanie.