Nieznanej ofierze zamachu z 11 września
nie wiem, czy stała na nim fotografia żony,
firmowa kawa, może niedopita. Czas
twój bezpiecznie wyliczony do lunchu
i wtedy właśnie uderzył samolot.
Po chwili stałeś już na gorącym parapecie
w oknie za stali i ognia, gdy za plecami
miałeś dym i życie, którego już nie zdążysz
opowiedzieć dzieciom, gdy kiedyś dorosną.
Ciężko ci było zebrać się do lotu, bo przecież
do teraz zawsze wracałeś do domu.
W połowie lotu wyrosły ci skrzydła,
wystarczające, by zmienić kierunek
i zamiast na beton, trafić mi do oka,
a potem głębiej wwiercić się w mą duszę,
że nie wiem teraz , co mam z tobą zrobić,
na pomysł czekam już tak długo, wybacz.