obrok
w pole biegnę po rozsądek
on podobno mnie wzbogaci
chociaż przyznam że w to wątpię
bo im więcej piór mam w skrzydłach
tym bałagan większy rodzę
i potykam się jak żebrak
handlujący wersów głodem
ale kocham wciąż z uporem
jak ten osioł co żre osty
i uszami strzyże wzory
yha . yha . jakie proste
takie piękne i wspaniałe
nim mnie noc nie porwie w stajnię
tam odkrywam rzeczy małe
w swojej formie tak zwyczajne
że aż wierzyć mi się nie chce
że to wszystko co dostanę
za ten zawrót głowy wietrzny
zatęskniony w rozkochaniu
.
gram na skrzypcach piosnki ciche
ciepłym smykiem struny trącam
potem biegnę jak najbliżej
nuty co jest tak gorąca
jak rozgrzane lato w lipcu
gdy warkocze plotą kłosy
zapraszając do posiłku
pośród trzmieli ciężko-złotych
a ja gram na skrzypkach lekko
smykiem trącam ciepłe mlecze
i z trzmielami mrucząc cicho
szukam nuty . tej najlżejszej
w którą smyczek tylko dmuchnie
aż się dłonie zbiegną w jedną
piosnkę której struny czułe
razem ze mną w dal pobiegną
.
na pograniczu tego co czuje
gdzieś na samiutkim koniuszku szpilki
jak akrobata wciąż balansuje
spogląda w przepaść niechcianej chwili
zęby zaciska na pustym słowie
spętlając żyły w węzły sprzeciwu
choć przyszpilony jest tak dosłownie
próbuje upaść pomiędzy żywe
frazy co radość dają poecie
by mógł je wysiać na kartę białą
nim go w gablocie całkiem zamkniecie
pośród obrazów których niestało