Księga początku (Śmierć olbrzyma)
Oto Olbrzym... Ogromny.
Czerwony swoją wielkością.
Taki zachłanny...
I tak się nadyma swoją złością...
A ciało na nim ciąży i dusi jego JA.
Złość go spala od środka.
Aż energia z niego uchodzi.
Falami... Falami eteru...
Im więcej tych fal tym dłużej
dowewnętrznemy parciu swego cielska się opiera.
Im dłużej istnieje, tym więcej cielska złość pożera...
Pożarte ciało w popiół się zmienia.
A ten na powrót ciałem się staje, cięższym
Bardziej Ego potwora gniotącym.
I wszystko wkoło niego tańczy,
bo on masą cielska swego moc swą konstytuuje.
Ale na każdego przychodzi czas...
Im większy olbrzym, większe cielsko, tym więcej parcia na Ego.
Im więcej parcia, tym krótsze życie.
Żyj szybko, umieraj z hukiem!
Więc pęka olbrzym z hukiem!
Wybucha Światu w twarz!
Rozsadza swoje ciało i skórę z Ego zdziera!
I zostaje malutki bialutki promyczek.
A Olbrzyma rozpęknięte strzępki nadymają się jak kula
Jak balon, jak fajerwerk.
Wielka kosmiczna petarda.
Resztki truchła Olbrzyma sczeźnięte w wybuchu
w popioły i pył się obracają.
Całe kilotony, miriady kiloton i pędzą... pędzą...
(w sąsiedztwie jego widzem jest chmura gazu pradawnego)
One uderzają w widza, a ten jakby się zasłania
przed ciosem. I broniąc się, gęstnieje.
Pyłem i kurzem olbrzyma się nasyca.
I zapada się i wirować wokół najgęstszej części zaczyna.
I tam gęstnieje bardziej i grudki się tworzą.
I nagle błysk i dwie przeciwstawne iskry.
Z jednego centralnego zgrubienia.
To...
Ach powiedziało słońce, przeciągając się.
Na dziś koniec, idź spać.
Jutro opowiem Ci, jak stworzyłam was, moje własne, planety.
Ale teraz muszę ogrzać twoją drugą półkulę.
Dobranoc...