Co by było gdyby
przy kawie mej cudownej.
I zaraz ma złota myśl się
rozpierzchła, i to w jednej
chwili przeżycia niegodnej.
Bo sąsiad z dołu zaraz
wiertarą coś zajadle miesza.
A jego żona krzyczy coś do niego,
gdy pranie rozwiesza.
I jeszcze Nowakowa z dołu
jak co tydzień bigos gotuje.
A tak się z tym bigosem morduje,
że każdy w bloku to czuje.
Wtem na moment swe nerwy na wieszak odwiesiłem.
I przez jedną krótką chwilę się zamyśliłem.
A co by było, gdyby wszyscy w koło,
miast robić dziwne rzeczy,
siedli do wierszowania pospołu?
I ten sąsiad Kowalski od wiertary
począł, miast rzucać mięsem,
recytować moralitety, bez miary.
Na swe narzędzie pracy co się z nim mocuje.
Dlaczego on taki niemądry?
Miast kupić nowe starym sobie nerwy psuje.
A jego żona, całkiem niezła partia.
Miast mu do głowy cisnąć,
że ją to wszystko trafia.
Gdyby tak, to pranie wieszając, ody śpiewała cudne.
I nawet mogłyby być o tym,
że życie jej z nim takie trudne.
A Nowakowa, gdyby bigos, jakim limerykiem doprawiła
(recytowanym publicznie w blokowiska teatrum),
tak że każdy w sąsiedztwie westchnąłby
na sama myśl, jak cudowna to chwila
zasiąść z rodziną przy stole,
nawet gdy niekoniecznie polskie jadło.
To by było takie "no, że ja pit...le"
A gdybym szedł po ulicy,
ludzie wierszem by gadali do siebie.
A zamiast przekleństw na dzielnicy
słyszeć sonety. Byłoby jak w niebie.
A reklamy i bilbordy,- miast nachalnymi hasłami,
emanowałyby trzynastozgłoskowcami.
I nawet gołębie by rymowały,
wtedy gdy samochody pod drzewami by... znakowały.
Jakie życie byłoby piękne i proste,
a jakie jego słodkie byłyby owoce.
A i do pracy by człowiek chętnie zdążał,
by się z kolegami przy robocie
wyczynami wiersza powymądrzać.
A gdy pani w warzywniaku, gdyby przyszło do płacenia,
rzuciła fraszkę sprytną niby od niechcenia.
Człowiek zaraz by poweselał, nawet gdyby
ziemniaki poszły w górę,
aż się chce wtedy kupić ziemniaków całą furę.
Tylko że wiersz byłby tak popularny,
że gdy chcąc zdobyć serce jakiejś panny
młodzieniec, musiałby uciec się do
innych słownych gier, bo...
Poezji urok w tym jest właśnie...
A niech to wszystko piorun trzaśnie!
A baśnie?
Te czytane dzieciom na dobranoc
prozą by były odziane, piękna straciłyby wiano.
A pan dziennikarz w telewizji czytając
sprawozdania gospodarcze,
używałby rymów częstochowskich,
w niwecz obracając i prowadząc na marne
wszystkie te piękne zawiłości języka.
Bo język o trywialność prostych rymów się potyka.
I byłyby inne mroczne strony takiego spraw obrotu.
Choć już z wulgaryzmami nie byłoby kłopotu.
Może jednak niech Kowalski
wiertarę w diabły posyła,
a jego żona od głupców
prozą go wyzywa.
I choć bigos Nowakowej
bez limeryków mniej pachnie...
Bo wtedy poezja gra każdemu
na tym, co w sercu na dnie.