Sala królestwa
w ciężkim utrapieniu
niebo się wykpiło
znajomości ze mną
co-m niby miał zrobić
gdy szedłszy uliczką
gmach zebrań jehowych
stanął mnie naprzeciw
będąc więc przed drzwiami
zadzwoniłem palcem
i wyszła jehuwka
mówiąc – czego-ś chciałeś
rzekłem – szukam prawdy
przyjaźni i Boga
gdy to usłyszała
śmiechem wybuchnęła
lecz widząc me oczy
pojęła że nie łżę
westchnęła dość ciężko
- pójdź za mną koleżko
wszyscy pod krawatem
w tanich garniturach
- prawdy ponoć szuka
uśmieszki znaczące
wzrokiem ich widziałem
coś mówić wypada
lecz nic nie wyrzekłem
bo byłem jak zwada
nie – nikt nie pokochał
naszego poczciwca
wyszłem na ulicę
w pasji życia końca
twarz we wykrzywieniu
ciało sztywne jakoś
nogi mnie poniosły
na obrzeża miasta
zbudowałem ołtarz
I las podpaliłem
Majtki w dól spuściłem
Odczyt wygłosiłem
ledwom skończył mowę
nóż w bebechy wbiłem
To dla Boga żertwa
- śmierć swą uświęciłem