Nadzieja na czterech łapach
Zanim niedźwiedziem został na schwał
matkę w ogromnych górach miał,
lecz ją myśliwi zastrzelili
w złej chwili malca osierocili.
Wyczerpany w górach się błąkał
aż na swej drodze armię spotkał.
Armia Andersa go powitała,
swoim Wojtkiem czule nazwała.
Wojtek jak imię też wskazywało
miał wiele serca, agresji mało.
Pod Ankoną walczył i Bolonią,
pomagał nosić ciężkie skrzynie z bronią.
Za swoje zasługi dostał stopień kaprala,
kartki na żywność, piwa co niemiara.
Papierosy zjadał i skakał w obłoki
z radością jedząc dżemy, miód, cukier i soki.
Maszerował karnie, pełnił nocne warty,
sprzętu pilnował, wygląd miał nie na żarty.
Mruczał z zadowolenia jeżdżąc w szoferce,
wbiegał do wody, nurkował oraz pływał na dętce.
Często gdy narozrabiał zasłaniał oczy łapami
by morze żalu udawać... że zalewa się łzami,
kiedy gniew opiekuna był już rozbrojony
przewracał się na plecy i czekał skruszony.
Gdy przywożono pocztę z żołnierzami siadał,
wciąż wspierał swoją bliskością i nastroje badał
a kiedy w czasie zabawy z nimi baraszkował
świadomy swojej siły wnet pazury chował.
Wojtek to pocieszyciel, Nadzieja na czterech łapach
na nieludzkiej ziemi żołnierski dryl załapał.
Był wiernym towarzyszem, przyjaźni zwierciadłem
gdy w walce o wolność Europy ideały padły.