Drzewa wędrowne
Drzewa co stoją w bezruchu
o każdej porze dnia, nocy.
Stań pod nimi, nasłuchuj
ile w nich żyje mocy.
Gościnne swoje ramiona
rozwierają dla ptaków
i drży na wietrze korona...
Wsluchaj się i rozsmakuj.
Na zawsze będą drzewami
i nikim przenigdy więcej,
zamiast się dzielić skargami
tkwią w dumnej, drzewnej podzięce.
A czasem gdzieś w wyobraźni
widzę jak one wędrują
prosto do nieba, tam Bogu
prawdziwe historie snują.
I dziwi się Bóg, no jakże...
Inszego co ludzie gadali.
Świat jeden stworzyłem w darze
a tak się podzielił, oddalił.
Dokąd tak biegniesz człowieku
bez tożsamości, korzeni
jak chwast wyrywany, cząsteczka
rozszczepiona z nadziei.
Nic nie zachwyca, nie budzi,
nie trwoży haniebna godzina,
samotny jesteś wśród ludzi,
wartością nie jest rodzina.
Jakże cię diabeł opętał
w pięknym przebraniu, kuszącym.
Krzyczałeś: Wolność jest święta!
Dziś ją sprzedajesz niechcący,
zbyt roztargniony by trzymać
żelazną ręką jak pieczęć.
Na wszystko będziesz się zżymać
rozkapryszony jak dziecię
bo gnałeś tak nierozumnie,
bo inni też to czynili,
klnąłeś na ludzi zbyt dumnych
co z zdradą się nie sprzymierzyli.
Prawda, a cóż to jest prawda?
Śmiesz pytać marny grzeszniku,
gdy konała na krzyżu
drwiłeś z niej obłudniku!
Aż ci koszula do piersi
przywarła żywsza od ciebie...
To ci koszulę tę wyrwę,
może usłyszysz mnie w gniewie!
Może cokolwiek cię ruszy,
bo chociaż gnasz bez pamięci
to widzę bezruch twej duszy
i do poprawy brak chęci.
Nie kłaniaj się wielkim drzewom,
to tylko są moje stworzenia.
Miałeś zarządzać ziemią
i we mnie się ukorzeniać.
Całując ziemię matczyną
szukać serca własnego
a ty po prostu odszedłeś.
Quo vadis, człowieku, dlaczego?