Ostatnia deska ratunku
Spałem przez dwie niedziele, w góralskiej starej chacie,
gdzie dach był tak dziurawy, jak bezdomnego gacie.
Nad ranem deszcz ulewny, perfidnie w sposób brzydki.
przemoczył mnie dosłownie, aż do ostatniej nitki.
I wtedy się znalazła, sękata stara deska,
której by nikt nie użył nawet na dom dla pieska.
Młotek i cztery gwoździe i w sumie po frasunku,
gdyż to była ostatnia, deska mego ratunku.
Płynąłem innym razem z Lizbony do Londynu,
lecz kapitan na mostku wypił za dużo ginu.
Wtem przyszedł szkwał i posłał na dno nasz piękny statek,
orkiestrę, kapitana i balet na dodatek.
Na szczęście dopłynęła do mnie sękata deska,
której by nikt nie użył nawet na dom dla pieska.
Chwyciłem jej się mocno wśród resztek takielunku,
bo to była ostatnia deska mego ratunku.
Gdy za lat nie wiem ile, bez smutku i żałości,
przyjdzie mi złożyć w grobie swe wysłużone kości.
Lecz chociaż by zabrakło w lasach dębów i świerków,
to nie dam się zakopać, w plastikowym kuferku.
Na pewno się gdzieś znajdzie, stara sękata deska,
której by nikt nie użył, nawet na dom dla pieska.
Dla mnie ona się stanie, wizytówką szacunku.
i to będzie ostatnia, deska mego ratunku.