Księga króla wiatrów cz1 z ?
Późną nocą, wtedy gdy tylko za oknem słychać jedynie skrzypienie starych drzwi od komórki, albo dudnienie kropel deszczu uderzających w zardzewiałą rynnę, rodzą się bajki. Przychodzą one na świat rzekłbym znienacka i całkiem przypadkowo. Czasami przez sen, w którym uparcie szukamy zaginionego skarbu, albo jako dzielny rycerz walczymy z przerażającym smokiem, lecz nie po to by tej co nieco przerośniętej jaszczurce odrąbać łeb dla zabawy, tudzież w celu podbudowania swego kulawego ego. Naszym celem jest zyskanie przychylności pewnej rozpieszczonej jasnowłosej księżniczki, którą notabene król, jej ojciec nie mogąc już wytrzymać ciągłych fanaberii jedynaczki, a nawet niekiedy szaleństw, postanowił czym prędzej wydać latorośl za mąż. No i oczywiście jej mężem ma zostać ten, kto omawianą „bestię” skróci o głowę. W sumie to dość sprytne rozwiązanie by za jednym posunięciem uwolnić się od kapryśnej, choć może i nie najbrzydszej, (kwestia gustu) szczególnie na obrazach córeczki i straszącej miejscowy gmin pokraki. Nawet gdyby przyszły zięć w pakiecie miał otrzymać połowę królestwa, to i tak jest to manewr, który roztropnemu i nie da się ukryć, leciwemu już władcy przywraca dawno utracony uśmiech na usta. Trochę gorzej ma król któremu stwórca na wyboistej, aczkolwiek dość przyjemnej drodze do stworzenia męskiego następcy córek nie szczędził. Wtedy to jest już inna bajka, która nie koniecznie kończy się szczęśliwym spokojem. Ale właśnie, wróćmy do bajek i ich narodzin. Niektóre rodzą się z bezsenności. Sam nawet kilkakrotnie przeżyłem chwile, gdy uporczywe myśli zrodzone w stadzie piąty raz przeliczanych baranów uciekają nieśmiało na łąkę graniczącą z lasem i jeziorem, na którego dnie spoczywa coś, co okoliczne zaludnienie zwie skarbem. Te skarby mają to do siebie, że szczególnie w miejscach niedostępnych zaczynają niespodziewanie szybko rosnąć. Na ten przykład lichy pierścionek, który kiedyś zsunął się z palca pewnej roztrzepanej szlachciance, przewożonej akurat przez narzeczonego łódką na drugi brzeg, urasta nagle do rozmiarów wielkiego sygnetu z pieczęcią rodową, a nawet kufra z monetami stanowiącego posag tej niebogi. Mówię niebogi, gdyż zapewne w opowiadaniach miejscowych babek zabawiających bajdurzeniem rozdziawionych wnuków i ją wciągnął wir. Tak w bajkach z reguły bywa by sprawiedliwość pokrętnie, acz skutecznie zatriumfowała, a jej przymuszany oblubieniec mógł spokojnie ożenić się z tą którą naprawdę kochał, choć była zdecydowanie biedniejsza, ale zapewne posiadała inne przymioty ciała i duszy, które sprawiły że bajka mogła zakończyć się znaną sentencją, z gatunku „żyli długo i szczęśliwie”, choć jak zwykle wnikliwi badacze mają na ten temat zdania cokolwiek rozbieżne.
Ostatnio, gdy zawiasy drzwi do nieszczęsnej komórki dość intensywnie domagały się pośpiesznego nasmarowania, a przynajmniej oczekiwały na to by w końcu jakiś miły pan naprawił skobel, który pozwoliłby je unieruchomić zacząłem uporczywie, lecz ze sporą dozą ciekawości spacerować myślami po wielkim zamku króla wiatrów. To dość osobliwe miejsce, pełne przeciągów i dziwnych zapachów. Powoli zbliżał się termin wiekowego przesilenia, które to było znaczącym świętem w tej przewiewnej społeczności. Łączyło się ono z zaślubinami młodych pokoleń,wyruszenie dziatwy do szkoły, oraz przekazaniem kolejnemu królowi atrybutów władzy.
Jednak by kontynuować moją opowieść muszę najpierw odrobinę przybliżyć czytelnikom zasady panujące w tej społeczności. Właściwie życie wiatrów co nieco przypomina nasz ziemski padół. Rok po tym jak przyszła mama z przyszłym ojcem zaczynają wespół leciutko wiać, najczęściej nocą gdzieś nad lasem, albo taflą jeziora, na świat przychodzi młody wiaterek. Ten wspólny powiew ma charakter zbliżony do namiętnego latynoskiego tańca. Takie passa doble, w którym dwie strony napierają na siebie sprawiając, że jest to chwila niezapomniana i pełna doznań wzbudzająca w tańczących ekstatyczną przyjemność, choć dość przewrotnie jednocześnie właśnie wtedy tracą bezpowrotnie część samych siebie. Potomek narodzony jest kalką jednego z rodziców. Raz ojca raz mamy, lecz właściwie jest to stwierdzenie dość abstrakcyjne, gdy rozmawiamy o czymś tak ulotnym, że słowo kalka jest stwierdzeniem super absurdalnym. Przez pierwsze sto lat nasz wiaterek nie odstępuje swej rodzicielki na krok, przy czym obserwuje ją dokładnie i stara się jak najwięcej zapamiętać z nauk które od niej usłyszy. Ojciec w społeczeństwie wiatrów jest postacią rzekłbym pomnikową. Po narodzinach pierwszego potomka zmienia się diametralnie. Już nie jest figlarnym zawadiaką, a by zasłużyć na szacunek latorośli z wielkim wysiłkiem dmie w żagle, obraca skrzydła wiatraków albo wykonuje jedną z tysiąca innych czynności, które to Stwórca im przeznaczył. Czas szybko mija i gdy zakończy się świętowanie kolejnego przesilenia młody wiaterek udaje się do szkoły. Tam w gronie rówieśników poznaje wiele ciekawych i przydatnych umiejętności. W końcu musi się dowiedzieć z jaką siłą ma dąć w żagle, tak by nie uszkodzić masztu. Pod jakim kontem najlepiej dmuchać na wiatraki. Jak bezpiecznie rozniecać ogień tak by przy okazji nie spalić połowy miasta. A nawet z jaką siłą dmuchać w puzon, a jaką w piszczałkę organów. Nauka też trwa jeden wiek, jednak choć wymaga od młodzieży skupienia i zaangażowania jest to zdaje się najszczęśliwszy okres w ich życiu. Wiadomo, że przecież nie samą nauką żyje uczeń. Tam właśnie rodzą się pierwsze przyjaźnie, które cementują wspólne psikusy i szaleństwa. Ileż to razy dmuchając w komin sprawiają, że dym pokonuje drogę w przeciwnym kierunku czego efektem bywa ogólne zamieszanie kończące się wezwaniem straży pożarnej i pogotowia kominiarskiego. Albo zdarza się że w teatrze gustownie i bogato odzianej matronie, przez nos psotnicy dostają się do żołądka, gdzie zaczynają wyczyniać dzikie harce objawiające się donośnym bomblowaniem w jelitach i kończące się głośną ucieczką niezbyt dyplomatycznym wyjściem. Na jeziorze czasem wypychają zagłówki w najdalsze miejsca by nagle przestać wiać czym zmuszają załogantów do słusznego wysiłku podczas powrotu do kei na pagajach. Najgorsze jest jednak to, że powtórnie zaczynają dmuchać akurat podczas cumowania. Nie wspomnę już o podwiewaniu sukienek wstydliwym dziewczynom i rozprostowywaniu misternie ułożonych loków. Facetom też często się zdarza że gonią za zerwanym z głowy kapeluszem tudzież tupetem, albo w nerwach zużywają całą paczkę zapałek by zapalić jednego papierosa. Zimą gdy się bardzo nudzą śnieg z całej ulicy nawiewają na jedną posesję albo też na środku jezdni osypują zaspę której nie potrafi ugryźć byle jaki spychacz. W lato zaś zdmuchują pranie ze sznurków, a nad wodą suszące się na gałęzi stroje kąpielowe. Jak już się super nudzą to potrafią nawet zajrzeć do kościoła gdzie robią psikusy organistom, którym z organów, nawet w lato potrafią zanucić najpiękniejszą kolędę. Lista podobnych wariactw jest właściwie nieskończona i o chrapaniu budzącym całą rodzinę w nocy, a nawet otrząsaniu jabłek z drzewa nie będę wspominał. Jednak młodzieńcze swawole kiedyś się kończą i trzeba jak każdy dobrze wychowany wiatr założyć własną rodzinę i ruszyć do pracy. Inauguruje to wcześniej wspomniane święto wiekowego przesilenia. Do tych uroczystości wszyscy przygotowują się od co najmniej roku. Myślę, że zdanie rodziców ma tu swoją wagę jednak najczęściej jest to tylko pomoc doradcza, a ostateczna decyzja należy do młodych. Nie sądźcie jednak że to wszystko jest takie proste. A nawet wręcz przeciwnie, gdyż przez swoją prostotę system zaślubin jest niesamowicie zawiły. Dlaczego? Dzieje się tak gdyż rok przed świętem główni zainteresowani są trzymani od siebie na odległość. Oczywiście wszyscy się znają jednak jak to bywa w środowisku wiatrów, nawet pamięć jest tam dość ulotna. W czasie rocznego osamotnienia każdy z potencjalnych przyszłych małżonków wykonuje podarunek dla swojej wybranki, lub też wybranka. Raz to był kłębek nici które delikwent wypruł z żagli, innym znów razem welon utkany z bialutkiej mąki którą wywiał z młyna przez niewielką szczelinkę. Kolejny przyniósł beczkę dymu z wędzarni przesączonego zapachem kapiących tłuszczem węgorzy. Słyszałem też o takim który zebrał w skrzyni słowa rzucone na wiatr i taką która stworzyła kolekcję na wiatr rzuconych całusów. Bywały liście ze szczytów drzew, a nawet nuty skradzione pewnemu saksofoniście. I te właśnie prezenty każdy zainteresowany wrzuca do worka z imieniem wybranki, lub tego który był tym wymarzonym. Pierwszą turę zaliczali ci, którzy się w swoich wyborach połączyli. Ale nie do końca, gdyż chwilę po tym odbywa się ocena prezentów. Najczęściej wszyscy wyrażają się z uznaniem spoglądając na efekt wysiłków oblubieńca. Jednak niestety nie zawsze. Zdarzyło się że jeden z zalotników oplótł szal z pyłu pieprzowego czym wywołał okrutny atak kichania swej lubej. Inny podarował flakonik oparów alkoholowych z niedalekiej gorzelni, lecz okazało się że ta którą wybrał była zatwardziałą abstynentką. Potem ci których prezenty zostały odrzucone i ci którzy nie trafili z miłością przechodzili do kolejnej tury, by dalej szukali swojej drugiej połowy wrzucając prezent do kolejnego worka. Nadmieniam, że tych tur w sumie bywa siedem. I niestety, ci którym się nie udało celnie ulokować swe uczucia pozostają skazani na wieczna samotność. Z takich to właśnie wiatrów powstają późniejsi złośnicy i frustraci, którzy swymi dokonaniami sieją po ziemi spustoszenie i pożogę. Swoją bazę najczęściej urządzają gdzieś w pobliżu zakładu zajmującego się fermentacją płodów rolnych skąd wyłapując wszelkie opary tam się ulatniające i żyją na ciągłym haju gdzieś na pograniczu dwóch światów. Trochę w rzeczywistości, a trochę poza nią. To właśnie oni wzniecają pożary i podsycając ich płomienie. Rodzą tornada i cyklony. Podnoszą trzydziestometrowe fale które przewracają okręty. Na pustyniach zasypują oazy i wpychają gorące powietrze daleko na północ, by tam roztapiać lodowce. Wywołują susze, a nawet powodzie, oraz wiele innych kataklizmów.
Jednak to nie wszystko, gdyż w świecie wiatrów znaczenie słowa podobnie jak wielu rzeczy jest ulotne. Związki zostają zawarte dopiero następnego dnia, zaraz po wielkim balu, gdy król pełniący również zaszczytną rolę mistrza ceremonii złączy parę stronami księgi przeznaczenia. Do tego czasu wydarzyć się mogło jeszcze bardzo wiele.
O skomplikowanych zależnościach i tradycjach które są codziennością w królestwie wiatrów można by pisać bez końca, jednak żeby was nie za bardzo znudzić muszę wreszcie przejść do meritum sprawy, a mianowicie do lekkiego i zwiewnego uczucia, które zrodziło się w sercu pewnej młodziutkiej bryzy zamieszkującej gdzieś na brzegu południowego morza skierowanego w stronę wesołego wicherka, który całe dnie pędził po bezkresnym stepie wzniecając raz po raz tumany kurzu i zaplatając grzywy dzikich koni.
Gdy się tak dobrze przyjrzeć to da się zauważyć, że na grzbiecie jednego z tych dzikich mustangów właśnie galopuje dziwna postać. Tak, to on. To tajemniczy ciąg dalszy, który nie wiadomo do końca czy kiedykolwiek nastąpi.