Wiersze bez tytułu
Czasami chciałbym po śniadaniu,
gdy gubię resztki mdłych skrupułów
popływać w lepkim słów bajaniu,
pisząc wierszyki bez tytułów.
Na spacer pójść po siana woni,
chcąc się utrudzić przy tym srodze
i choć mnie smutku trzeźwość goni,
mknąc pośród gwiazd na hulajnodze.
Wspomnienia zbierać w stare kosze,
potem je sklejać na obłokach.
Dziurawe z ostu pleść bambosze
i łowić perły w łez zatokach.
Budować z myśli swych organy,
by ktoś grał na nich nuty grzeszne.
Przykleić się do z wiatru ściany,
albo pociągi kraść pośpieszne.
Wypchnąć na deszcz garść sennych marzeń,
by harcowały w cudzysłowie,
może czytelnik się zachwyci,
a potem przekaz sam dopowie.
I tytuł piękny niech wymyśli
niczym arabskie kaligrafie.
Chciałbym, lecz piszą tak artyści,
a ja niestety nie potrafię.