Tylko tydzień...
w światłowód, kabel wlazło, denerwuje nad miarę.
Ot, pierońskie ustrojstwo, rozpostarte przy stole,
żreć nie dajesz - biadoli, na bruk za łeb wywalę.
A jak tylko brakuje, żółć odpływa z wątroby,
siedzą, klikają wszyscy, popatrz, nikt nic nie robi.
Uff! A dochód nam rośnie, może nieco pomaga?
Zmierzyć trzeba dokładnie, chyba przyda się waga.
Tydzień tego już nie ma, ciągle spację strofuję,
jeszcze dzionek, może dwa, wyrżnę w pysk safandułę.
Biorę książkę i znikam w wojenne Średniowiecze,
a życie bez enteru, jakże wrednie się wlecze.
Presja informatyczna - bez niej, jak bez powietrza,
wiemy jak może... szkodzi, każdy się doń zaleca.
Czy małżeństwo z rozsądku, czy pułapka na muchy?
Prawda dociera późno, na wołanie jam głuchy.
A jak tylko mi puszczą, czas zasuwa jak Lauda,
szybciej się zestarzejesz, zabawa arcyfajna.
Patrzę i nie dowierzam, robią z nami co w planach,
globalizm zahukany... tańczą dla nas kan-kana.