Zagładziny Arkadii
Słowa zrównały ją z ziemią jak deszcze meteorów
Zmiotło wszystko na swej drodze tsunami urojenia
Z ziemi pękniętej rój wyszedł niezrozumienia stworów
A dziś - cała jest zalana szarą magmą milczenia.
Stara Arkadia - jedyna przystań w miarę bezpieczna
Gdzie były rozmowy, jadło, picie, żarty i śmiechy
W głowie myśl mi się roiła - naiwna i bajeczna
Że w niej na zawsze już będę mógł zaznawać uciechy
Niestety się okazało, że przystań nie jest wieczna.
Więc po zagładzie Arkadii bujałem się bez portu,
Wciąż jeszcze mając w pamięci jej nagły Armagedon,
Nie wierząc, co było sprawcą jej brutalnego mordu
I wiedząc, że ludzie wokół jak ja jej nie postrzegą
Czułem się z tym jak wyklęty, jak ktoś gorszego sortu.
Cień widać drugiej Arkadii i nowe narodziny
Gdzie człowiek życiem zmęczony mógłby zaznać bliskości
Gdzie śmiejąc się i śpiewając można spędzać godziny
Gdzie moja obecność wnosi falę zgody, radości
Gdzie wszystko wewnątrz jest wspólne, gdzie brak poczucia winy.
Lecz ta Arkadia jest krucha. Jak cienka bańki szyba,
Jak Wszechświat milisekundy tuż po Wielkim Wybuchu.
I może połknąć ją paszcza chaosu wieloryba
I choćbym trzeźwość zachował ciała, umysłu, ducha
By jej nie zniszczyć - niestety - długo nie przetrwa chyba.