Pustka
Choć chciałem uciekać - nie mogłem się ruszyć .
Kiedy tak patrzyliśmy na siebie we dwoje,
Wszystko wokół się stało pozbawione duszy.
Zwierzęta i rośliny oraz wszyscy ludzie,
Tak jakby pozbawieni życiowej esencji.
Czułem, że coś się we mnie nieznanego budzi
I traumy się zbudziły wyparte z pamięci.
Wszystko się stało szare, jak niebo warszawskie
Nad martwą, smutną wstęgą zamglonej ulicy.
A szarość przeszła w fiolet i na fiolet właśnie
Zmienił się kolor mojej zmęczonej źrenicy.
Sekundy były dla mnie długie jak tygodnie,
A każdy z tych tygodni - postarzał mnie lata.
Zaś Pustka wciąż patrzyła mi w oczy spokojnie,
Jak lekarz próbujący mnie dokładnie zbadać.
Jedynie mogłem stać tak sparaliżowany,
Odczuwać zachodzące we mnie wypaczenia,
Nie wiedząc, czy się właśnie stałem opętany,
Czy może to oznaki są zezwierzęcenia.
I zobaczyłem przyszłość starczymi oczami:
Samotność, nieuchronną stratę wszystkich bliskich,
Mą duszę rozdzieraną w strzępy Pustki kłami...
Pustka jest bowiem wieczna. I pożre nas wszystkich.