Martwa Niedziela
Włączam powoli, z wysiłkiem myślenie.
Gwiazda Zaranna dogasa na niebie -
moje jedyne po śnie ukojenie.
Myśli powoli składają się w requiem,
którego słuchać się brzydzą anieli.
Przez brudne okno spoglądam bez celu,
w martwy poranek tej Martwej Niedzieli.
Patrzę na ciszę, kreślącą obrazy
czerwonym pędzlem na białkach mych oczu.
Otwieram okno i martwe powietrze
przynosi zapach zgnilizny i moczu.
Myślę o wszystkich zmarnowanych szansach,
których w przeszłości dostałem tak wiele.
Sądzę sam siebie i wydaję wyrok
w martwe południe, w tę Martwą Niedzielę.
Idę wieczorem do martwego łóżka,
ożywionego przez martwe wspomnienia,
przez nierealnie przyjemne obrazy
i nieustannie tłumione pragnienia.
Jeszcze brzmi w głowie duch dnia straconego.
Żałośnie, jak dzwony w płonącym kościele.
I tak usypiam, przy tej kołysance
tej martwej nocy, w tę Martwą Niedzielę.