Powiek liście ciężkie
zielonych panów lasu
długo musiały czekać
na czyjąś wizytę
dawno zapomniany
szmer ludzkiego głosu
zbudził je dźwięcznym tonem
niby dzwonek sklepowy
zwierzęta wyjrzały z nor swych
grzejąc wilgotne pyszczki
w dalekich słowach rozmowy
o fizyce kwantowej
dziwnie niezrozumiałe
splątały się gdzieś w igliwiu
łby głazów na szlaku,
gładzone dłońmi wody zazwyczaj
zdziwiły się wielce
twardą podeszwę poczuwszy na swym czole
ptaki niedoścignione w pieśni
ucichły ze wstydem,
wsłuchane w piosenkę harcerską
wędrującą gdzieś wśród zarośli
trawy wtórowały swym braciom
niosąc po połoninie zdziwione:
“któż to?”
i zwiewnym wzrokiem otaczając nogi
w drogę mu, bo już świt nastał
wybudzić góry zaspane człowiekiem