Złoty środek
Już na wstępie dziejów świata zarośnięty nasz praprzodek
z błyskiem w oku poszukiwał, gdzież się skrył nasz złoty środek.
Potem jego syn i wnuczek zgrzebne noszący galoty,
też tropili niczym zwierza nasz rzeczony środek złoty.
Nie przeszkadzał im znój wielki, mróz siarczysty, ni spiekota
gdyż każdy się chciał dowiedzieć ile jest w tym środku złota.
Prawą z lewą chcieli zjednać, górę z dołem, lato z zimą,
cukier z solą, dzionek z nocą, złośnicę z miłą dziewczyną.
W ferworze tych poszukiwań wniosek zrodził się szalony,
że środek tym bardziej błyszczy, gdy jest bliżej naszej strony.
Ręce ostro zacierając, z tej tezy czerpiąc natchnienie
zaczęli do siebie ciągnąć, nie patrząc na otoczenie.
Tam Krzyżacy, tu Rzymianie, Hitler, Stalin, John i Włodek
wszyscy krzyczą „Moja racja. Z mojej strony złoty środek!”
Toczą się tysiące czaszek, od krwi się czerwieni trawa,
a że środek jest na boku to w sumie mniej ważna sprawa.
Żadne pro publiko bono tylko agitka nachalna,
tu parlamentarna większość, tam opozycja totalna.
Wciąż o środku ciągle paplą swoje smutne trata tata,
jednak chodzi im jedynie żeby zostać pępkiem świata.
Nie ma się też czemu dziwić, gdyż zerkając z drugiej strony
złoty środek skupia w sobie głównie niezadowolonych.
Kapie piana z ust zajadłych tłumiąc kompromis w zarodku
i jedynie wariat widzi w tym prawdę o złotym środku.
Jak pogodzić ogień z wodą jeśli każde ma swą rację,
oraz żadnej z nich nie można „oskarżyć” o abnegację?
To wysiłek jest z gatunku szukania pereł w wychodku,
nie dziw więc że miast go znosić piszę wiersz o złotym środku.