Lek na wszystko
wypinałem się ku słońcu leżąc plackiem na podeście.
Gryzłem z nudów bułkę z makiem, zapijałem z butli mlekiem,
a na murze widniał napis: „Poezja na wszystko lekiem”.
Ja cię kręcę, pomyślałem. Naprawdę nas kryzys zżera,
skoro leczyć chcą wierszykiem rupturę i solitera.
Może to i dobry pomysł, by na brzuszną rewolucję,
doktor mógł przepisać sonet chcąc wyleczyć nim obstrukcję.
Na kamienie wątrobiane i wyrostek robaczkowy,
chory mógłby zażyć fraszkę, chcąc się stać się stać na nowo zdrowym.
Fajnie było by też z rana, kilkanaście przełknąć rymów,
zamiast czekać, aż zadziała słuszna dawka alka primu.
Każdy czytał by Miłosza, nawet faje i niedojdy,
gdyż leczą świąd pod pachami, oraz chłodzą hemoroidy.
Broniewski na top by wrócił, Konopnickiej nawet bajki,
wszak jak mówią, dobrze leczą płaskostopie i kurzajki.
Tuwim stałby się poczytny, oraz przydatny szalenie,
bo stosowałby go każdy, jako lek na przeczyszczenie.
Aptekarze by wymarli, nie parzyło by się ziółek.
W apteczkach nikt by nie trzymał plastrów, maści, ni pigułek.
Nie cierpiałby nikt pokątnie, cokolwiek się czując marnie,
a i jakie taż obroty, miały wtedy by księgarnie.
Całkiem pięknie by się żyło wśród wierszy i romantyzmu.
I nikt walczyć by nie musiał z plagą analfabetyzmu.
Jak zwykle się okazało, że los to mdła maskarada.
Gdyż w aptekach kręcą lody, czytelnictwo zaś upada.
Na tym koniec rzewnych wspomnień. Nic nie zmienią czcze bełkoty.
Martwię się, by po tym wierszu nie dopadły was wymioty.