Miałeś chamie
miałeś złote siodło i rząd dusz.
Żar ognia ledwie rąk twych muskał,
gdy kasztany wybierałeś, co i rusz.
Miałeś obrus jak śnieg zawsze biały.
Wina wszelakie lałeś, jakieś chciał.
Pieczyste w gardle nie stawały,
skrzypek do rana białe tango grał.
Miałeś chamie najdroższe garnitury.
Bankier jak szwajcar giął się w pół.
Na wiecach dźwigałeś pięść do góry.
Nie małe dołki, lecz wielki ryłeś dół.
Ot, na skinienie dziwek całe mnóstwo.
Z warg się przesączał kłamstwa jad.
Kochałeś w lustrze widzieć bóstwo.
Z manią wielkości żyłeś za pan brat.
A wystarczyła nieuwagi mała chwila,
- puste koryto i klniesz jak ruski szewc.
Wpadła do łuzy rozpaczy czarna bila
i spłynął po grzbiecie zimny dreszcz.
Czart teraz drogę czapką ci odmiata.
W brzuchu uwiera zardzewiały pręt.
W rękach rzemyka marny koniec lata,
a w gardle utknął ośmiorniczki kęs.