Prawo do lenistwa
bowiem w spokój święcie wierzę.
Choćby, kiedy głośno kichnę,
przecie barku nie wywichnę.
Twardy, płaski, nie zagadka -
nie otworzy się zapadka.
Jak się mocno zwinę w kąt,
nigdzie ja nie spadnę stąd.
A jak czasem trochę przysnę,
to nie stoczę, nie zawisnę.
Mogę leżeć przez dzień cały
i podziwiać sufit biały.
Biały sufit bardzo lubię,
zwłaszcza, kiedy w nosie dłubię.
Tuż za ścianą, do sedesu,
mam współrzędne GiePeeSu.
Więc kłopoty czy mentalne,
prozaiczne, kapitalne
oraz inne jelitalne,
śledzi ciało gdzieś astralne,
do którego wciąż nadają
mruczą, brzęczą i szemrają,
na tapczanie me rozliczne
zabaweczki elektryczne
dzięki którym, łowiąc uchem -
a do góry leżąc brzuchem -
zimą, wiosną oraz latem,
ja wszechświata jestem bratem.
Miło kwitnąć jest w lenistwie,
milszej nawet niż w opilstwie.
Kiedy czas przepływa bokiem,
mogę puszczać myśl potokiem.
Choćby nucić ' Money, money',
choćby owoc zakazany,
choćby kryształ cudowności
i szafrany, i wonności,
czy dziewczyna czarnooka -
już nie skuszą obiboka,
gdyż jak okop Świętej Trójcy,
jest ten tapczan - ma opoka.
Jedna męczy mnie zagwozdka,
upierdliwa dość błahostka,
która sjestę każe zrywać,
nie pozwoli odpoczywać:
Mianowicie, że do kata,
nocą wzywa mnie prostata.
Tedy lecę, w rękach gać...
Ożesz twoja wielka mać !