Gnioty! Podwójny ubaw grafomański. W drodze do Itaki oraz Oda do serca kamienia
Rzeko spieniona, co to toczysz swe fale.
Czasie, niezgłębiona otchłani.
Nurcie, co mkniesz coraz dalej i dalej.
Miłości, coś umknęła mi przez rozstanie.
Ja, człowiek śmiertelnie zakochany,
rzucam ci wyzwanie.
Wielokroć już obrócił się nieba skłon,
kiedy cię zostawiłem, poszedłszy na wygnanie.
Zawsze byłaś moim kochaniem.
Ale ja miałem swoje interesy i stresy.
Świętą wojnę u stóp Ilionu.
Choć nęciły mnie inne kobiety,
Przegrałem niestety.
Jak Achilles ze swoją piętą.
Uwierz, nie dotykałem tych innych specjalnie,
trochę po kryjomu.
Tylko trochę.
Z tą swoją do ciebie miętą.
A teraz potyczkę rozpoczynam z losem,
z już posiwiałym włosem.
I tak, jak do gniazd swoich powracają bociany - ptaki.
Na strzechy i energetyczne słupy.
Tak i ja chciałbym do swojej Itaki.
O, Penelopo miła, jaki ja byłem głupi,
że cię zostawiłem.
Muszę wrócić.
Ale ty mieszkasz teraz w Australii.
Gdzie kangury, psy dingo dzikie
i jak pluszaki miłe koala misie.
Choć ty z pewnością mieszkasz w mieście.
A ja wciąż z dala wielbię ciebie,
choć minęło już lat czterdzieści.
Oraz parę wieków od upadku Troi.
Rozstanie wciąż mnie boli.
Ale odmienię los.
Przekręcę aksamit gwiaździstego nieba.
Zbiorę złotych gwiazd trzos.
Poustawiam tak jak trzeba,
żeby wyszło na moje.
Bo już się z nich wróżyć nie boję.
Nie może tak być dłużej.
Bowiem taka nauka,
że do trzech razy sztuka.
Po trzykroć.
Trzy po trzy zapytuję.
Mejluję.
Ty wciąż nie odpowiadasz.
Trzy zwykle zstępowały na sceny tego świata.
Posępne siostry Parki.
Z promieni księżycowych, splatając nić żywota.
Może ja i niecnota.
Ale to nie była zdrada.
Poplątam w prządek pajęczynie.
Pomieszam wątek z osnową.
Będziemy ze sobą na nowo,
nim rzeka czasu spłynie kanionem
jak Kolorado. Albo jakimś innym,
australijskim, bo chyba są takie,
żeby kangury z torby pokazywały widoki dzieciom.
Jestem winny, nie przeczę.
Tymczasem smutki topię w winie.
I nie winię cię wcale,
bo w nim mądrość mieszka.
Zmądrzałem.
Patrzę się, jak się zmierzcha
i czernieje welur nieba.
Tylko ciebie mi trzeba.
Bo u ciebie dzień , a ja nocą żegluję.
Do masztu się przywiązuję,
by nie być czułym na syren wdzięki.
Woskiem uszy zatykam na ich pieśni dźwięki.
Nimfy mi niedrogie, ni Kalipso czy Kirke,
choć, owszem, mają piękne kształty.
Ty stokroć piękniejsza.
W mojej wyobraźni.
Oceanie wzburzony,
co toczysz swe fale,
niestraszne mi cyklony, nieś mnie jak najdalej.
Aż do krzyża południa na gwiaździstym niebie.
W dalekiej Australii znowu spotkam ciebie.
Wspólnie, razem przejdziemy przez bramę tęczową.
Gdy się odnajdziemy, znów będziemy ze sobą.
Oda do serca kamienia
Kamieniu, tyś jest jak góry skała, tylko mniejszy.
Bo, żeś się od niej odłupał i do stóp upadł.
Wydajesz się twardy i wieczny.
Ale przecież wietrzejesz z czasem.
Powstaje z ciebie pustyni piasek.
I są ciebie różne rodzaje.
Z powrotem, z piasku piaskowce.
Bazalty, granity, marmury,
W różnych krajach, najróżniejsze.
Głazy narzutowe przyniesione lodowcem.
I każdy kamień ma serce.
A serce może być z kamienia.
Bo tak zły los je odmienia.
Są też te szlachetne.
Czerwone rubiny, szafiry szafirowe
i najbardziej dumne najszlachetniejsze
diamenty, najtwardsze w świecie,
które w świetle tęczą świecą.
Nieraz uwierasz w bucie
i trzeba cię wyjąć, choć się nie chce.
Bo może to moja pokuta
nie wyjmować cię z buta?
Przeważnie się z góry w dół toczysz,
ale bywasz wtaczany pod górę
Syzyfa zmęczonym, spoconym ramieniem.
Wylatujesz z procy, czyli latasz po niebie krótko.
Lepiej jednak nie pływaj łódką.
Wszak pływać nie umiesz, bo wpadasz, bowiem,
jak kamień w wodę.
Zostają tylko kręgi na wodzie i spokój.
Aleś też miast kamiennych opoką
i całą Ziemią, która skałą w kosmosie
z pleniącym się na niej życiem.
Dlatego, kamieniu,
gdy już śmierć przesądzi o moim losie.
Zabiorę cię ze sobą
na tę drugą stronę ową,
gdzie razem wiekuistość nam pisana.
Bo śmierć się o czas nikogo nie pyta.
Przychodzi w wieczór albo w nocy, albo z rana.
Niech mój grób przywalą kamienną płytą.
Z wyrytym epitafium,
które powyżej jako odę napisałem.
Bo tak czytam i czytam. Parskam śmiechem. Poprawia mi humor takie pisanie.
Byle nie u innych.