Obrona Herostratesa
Skonał za to, że liznął spojrzeniem
dosiadającą księżyca odbitą w jeziorze.
Dobrze, a teraz niech ktoś mi powie,
komu potrzebna bogini, biegająca po lesie?
Albo ten cud świata w Efezie, świątynia
na chwałę owej dzieciobójczyni przeszywającej córkę
w objęciach skamieniałej Niobe.
Niech gorze!
Spopielić! Zwęglić w pożodze, wreszcie.
Niechaj z trwogi kapłanki wrzeszczą.
To sprawiedliwość, żadna zemsta. Na pewno nie
dla sławy, choć szewc bez butów chodzi
i nie zaszkodzi, żeby mnie znano,
wspominając co ranek przy śniadaniu.
Przecież bronię zasad tylko i własnego zdania.
Jej bliźniak, Apollo, pieniacz, hołubiący muzy.
Spaliłbym i opluł również wszystkie wiersze.
Wielkość tkwi we mnie, burzę, więc jestem sacrum.
Jednako, wy profani dłużni mi zadośćuczynienie,
choćby post factum, bowiem prowadzicie na śmierć.
Nie uda się wam wymazanie imienia, bo przecież
do dobra maluczkich chciałem się przyczynić.
Sami widzicie, oprawcy, że nie ma we mnie winy.
Taki przyczynek mogą mieć niektóre akty terroryzmu.
Ja, na ten przykład, terroryzuję Was moimi wierszami. Niezupełnie dla sławy, choć uważam siebie za dobrego poetę, tak jak niektórych z Was, których rozpoznałem.
Wrzucamy się w tę głębię internetu bez satysfakcji jaką mieli nasi poprzednicy. Poeci sprzed ery komputerowej. W sieci każdy może nazwać się poetą. Napisać coś bełkotliwie. Dostać recenzje od równie błędnych rycerzy w poetyckich kaskach z durszlaków.