Loup Garou
gdzie zakopałem zastawę ze znienawidzonego kruszcu, a srebrna
jodła, obejmująca podarunek korzeniami, oparzyła moje dłonie.
Zasadniczo, nie lubię cienia nawet najłagodniejszych z drzew.
W pełnym słońcu pławię się spoglądając w błękitne oczy,
po których jeszcze nie widać zachmurzenia. Próbuję nie pamiętać
burzy, która nadeszła pewnej księżycowej nocy, gdy jedna
po drugiej zgasły obydwie gwiazdy, pozostawiając lśniący powidok.
Od tej chwili podróżuję od nowiu poprzez kwadry, do momentu,
kiedy to ponownie rozszarpię twój wizerunek, plamiąc
krwią srebrnik na przygniatającym ramiona nocnym niebie.
Ofiarowałem ci go w czasie, gdy miesiąc się dopełnił.