Najprostsza z prawd
w półsłowie, w cieniu, w milczeniu gestu.
Nie trzeba krzyku, by była prawdziwa,
ona jak źródło – cicha, a żywa.
Przepraszam za chwile spalone gniewem,
za słowo, co gasło drżącym powiewem.
Choć błąd jak kamień w pamięci tonie,
serce wciąż bije w twojej dłoni.
Nie w blasku tłumów, nie w świetle sceny,
lecz w spojrzeń drżeniu, w dotyku sennym.
Tam właśnie rośnie – bezpieczna, skryta,
największa siła, choć niewidzialna.
Gdy noc zasnuwa horyzont wspomnień,
to twoje imię wciąż budzi płomień.
Jak ślad na piasku, jak głos na wietrze,
prowadzi serce, choć droga mętna.
Niech więc przebaczenie zakwitnie,
bo każda rana z czasem uciszy.
A jeśli los nas na próbę wystawi,
miłość się spełni – i nas ocali.
Ukryta, wierna, bez ceny, bez końca,
wciąż płynie w sercu – jak rzeka bez słońca.
Choć świat nie widzi, choć milczy przestrzeń,
w nas jest najprostsza, a jednak wieczna.