Pod wspólnym niebem
bratnia dusza drży ze strachu.
Nie zna twarzy, nie zna kroków,
tylko echo wśród hałasu.
Czy więc można w takim tłumie
odnaleźć ją bez imienia?
Może właśnie teraz stoi
pod tą samą chmurą — czeka.
Było kiedyś takie spotkanie?
Połączenie — jedno, czyste?
Wtedy liczby tracą znaczenie,
świat przestaje być jałowy, pusty.
Wmawiam sobie: musi być możliwe.
Inaczej smutek byłby bez końca.
Nadaremnie biłyby serca
bez nadziei na spełnienie.
Dwa ciepłe serca,
jedno źródło energii,
spokojne słowa,
subtelne gesty.
A jednak to pytanie wraca:
na ile wystarczy wiary i czułości?
Gdy głód karmi bylejakość,
a nie ma nic wspólnego z miłością.
A ja wciąż wierzę,
i choć stoję tak daleko,
że ktoś podnosi wzrok,
patrząc na to samo niebo.