Mur
jak rosa w objęciach trawy.
Nie woła, nie prosi o imię,
a jednak prowadzi dalej.
Jest światłem w oczach kochanka,
co drży na granicy zmroku,
jest dłonią, co muska twarz bladą
i śladem ust na obłoku.
Czasami jest tylko westchnieniem,
który warg nie zdąży opuścić,
a ciepłem potrafi ocalić
od chłodu i samotności.
Bywa jak płomień wśród burzy,
tak kruchy, a wciąż nie gaśnie,
nawet w najcięższej godzinie
rozświetla bezdenne ciemności.
Choć bywa niewidzialna, cicha,
ona nie zna końca ni granic,
jest pieśnią dorastającą w sercu
i nigdy nie daje się zgasić.