Święty spokój
tkwiąc w świadomości jak paproch w oku.
Nigdy nie powie „Nie chcem, lecz muszem”,
z lęków naszyjnik, nasz Święty spokój.
Wyjść krok przed szereg nam nie pozwala,
bez parasola zmagać się z deszczem,
w przypływie Weny wciąż z nóg cię zwala,
papląc do ucha, żeś miękkim leszczem.
Dusi kolanem, zaciska więzy,
gumową pałką waląc po głowie.
Choćby nadepnąć ktoś ci na język,
to i tak pewnie słowa nie powiesz.
Zdania własnego nie chcesz już bronić,
a niech to pójdzie im wszystkim w pięty.
Żadnych podstępów, w walce pogoni,
gdyż najważniejszy jest spokój święty.
Starczy pół pensji i pół obiadu,
toż nie dotrzymasz elicie kroku.
Gdy nikt nie słucha to gadu gadu,
a potem znowu twój święty spokój.
Wszystkich pochwalisz, choćby przez ścianę,
a niech się topią w nieświadomości.
Ważne, że gwiazdki z nieba rozdane
i się na ciebie nikt nie rozzłości.
Niech twe poglądy szarpią jak sępy
i karmią stekiem kłamstw bez pokrycia,
ty ręce w górę, zasady w strzępy,
wszak święty spokój jest do zdobycia.
Zamknięty w swoich lęków fortecy
na pół żałosny, trochę zabawny
trwasz, mażąc by cię ktoś klepnął w plecy,
mówiąc żeś światły, oraz poprawny.
Niechaj kto inny twój świat urządza,
ty grać ogony pragniesz na scenie
licząc, że reszty nikt nie zażąda,
kryjesz się w krzakach przed własnym cieniem.