Anioł Stróż
Jak każdy z wszystkich was dookoła,
nie ważne ksiądz to, czy satanista
mam swego stróża, znaczy anioła.
To taki zwiewny, ostry służbista.
Gdy zbijam bąki jedząc truskawkę,
siedzę na desce, lub coś gotuję,
on niczym szuler podbija stawkę,
nie zmruży oka, tylko pilnuje.
Bez rannej kawy jest wciąż pod gazem,
choć w nocy płoszył w snach moich grzechy.
Mógłbyś go gorącym palić żelazem,
strzec będzie aż do grobowej dechy.
Co przy okazji chłop się nasłucha
kłamstw, które płyną niczym z rękawa,
jeśli na przykład chroni komucha,
lub polityka co kocha brawa.
A ile wstydu przełknie w swej pracy,
co się napatrzy, wszak patrzeć trzeba,
gdy chociaż nie chcą, ten lud sobaczy
musi za rączkę ciągnąć do nieba.
Nigdy wdzięczności się nie doczeka.
Raczej w tors wbitą stępioną szpadę,
kiedy z ust słyszy swego człowieka.
- „Choć ciężko było, sam dałem radę”.
Żal mi go często, przyznam wam skrycie,
że tak katuje ciurkiem wrażliwość,
kąpiąc się ciągle w pomyj korycie,
gdzie swą anielską ćwiczy cierpliwość.