Sacrum i profanum
~papież Franciszek, Evangelii gaudium
tam wczoraj napisałam palcem moją samotność.
Stoi na nim ceramika ze świecznikiem z epoki renesansu.
Taka piękna.
Jednak nikt jej nie pieści, słowem ani wzrokiem,
bo sama w sobie opuszczona,
by ją podziwiać w amoku codzienności.
Widziałam,
kiedyś na obrazie szare pejzaże, które ktoś tworzył.
Były jak na rozdrożu samotne świątki z malwami,
kiedy wędrowiec przychodził doń,
to patrzył i modlił się płaczem, wzywając Pana nadaremno.
Czy ktoś słuchał jego łkania?,.. tego nikt nie wie.
Spotkałam człowieka wśród bieli procesji Bożego Ciała.
Cały w swej istocie wyróżniał się w tłumie,
to ten szeptały dewotki:
Po co tu przyszedł? Przecież się modlić nie umie.
On dłoń wyciągnął, lecz jemu, nikt nie poddał dłoni.
Fioletowy w ubiorze, bo miał predylekcje do tego koloru
jak mnich tybetański, śmierdzący masłem jaka.
Dlatego dłoni mu brakło,
i został sam ze swoim powietrzem,
bo nie zabronią oddychania tlenem.
Wyszedł z orszaku dewotek kościelnych, śpiewających Kantyk Magnificat,
poszedł na piechotę swoimi ścieżkami.
Samotny indywidualista zmierzał do zamkniętej doliny,
gdzie każdy kamień to inskrypcja,
gdzie przeklęte fakty, które wydają się ważnymi, są niczym.
Ukrywają wszystko, a piękno jest poza nimi.
To miejsce, to upadek samotności, płaczu i ucieczki od ludzi.
To eremy. To czas pożyczony na życie.
Gdzie Słońce drogowskazem w dzień,
a świetlik w nocy... wskazują drogę pod most do domu,
gdzie sufit z gwiazd, a ściany z kostrzewy.
Gdzie nie usłyszy… spierdalaj gnoju.