Ptaki za moim oknem
garstka lata w szarości,
przybywają z fasonem,
by się u mnie pogościć.
Czasem coś zaśpiewają
zanim siądą przy stole,
dziobkami wygładzając
swe pierzaste etole.
Łapią ziarnko i kryją
się czym prędzej w gęstwinie,
tam je w ciszy spożyją.
Ledwie chwileczka minie
są ponownie w karmniku
i znów dziobią, aż miło.
Pracy mają bez liku,
żeby dla nich starczyło.
Są wróble i sikorki,
rudzik, kos, oraz kawki.
Oczka lśnią jak paciorki
z podświetlonej wystawki.
Gili wpada gromada
i rodzinka sierpówek
ziarno z chęcią zajada
bez najmniejszych wymówek.
Sroka z sójką też bywa,
grubodziób, czasem dzwoniec,
gdy zima song wygrywa
na lodowym puzonie.
Szczęścia z tego kilogram
mam, choć zjadły me zboże,
gdyż za oknem trwa program
niczym w telewizorze.
