Śmierć poety
W tym temacie mam swe zdanie,
chociaż życie go uwiera
jak ciasny but, lub kaganiec.
On, chociaż to wbrew logice,
a nawet i nie naukowo,
chcąc zrobić show i różnicę
dogasa co dzień, na nowo.
Rankiem wstaje jak motylek,
w kuchni chwilkę pobuszuje,
rzuca na sprzęt dwa winyle
i w Grechutę się wsłuchuje.
Słodką nutką się zachłyśnie.
Potem skrobnie coś w papierach,
lecz starczy że księżyc błyśnie,
kładzie się i chce umierać.
Gdyż Wena mu dziś strajkuje,
dając koncept konkurencji
i przez to nie otrzymuje,
codziennej dawki atencji.
Lub, że ktoś dźgnął komentarzem
robiąc dziurę na trzy ćwierci.
Dla poety, się wyrażę,
to powód do szybkiej śmierci.
Wiersz co miał być jego chwałą,
gdzieś zagubił się w papierach.
Chociaż byłby twardą skałą,
powód jest żeby umierać.
Żona zamiast dać mu spokój
zwiedzać Egipt ma życzenie,
on umiera z łezką w oku,
gdyż się lęka o natchnienie.
Tak codziennie jest zazwyczaj,
kiedy twórczy pech doskwiera,
a obok jest miękka prycza,
kładzie się i chce umierać.
Lecz foch mija i migrena
z ostatniego czmycha szańca.
Wystarczy że wróci Wena
i poprosi znów do tańca.