Afrykański syndrom
Zaczęła się komuś i skończyła dobra passa.
Kiedy do snu, w zaroślach przyłożył się lew,
Nad brzeg przylazł bawół. Przylazł i zdechł.
Wpierw lotem trzmiela, potem błyskawicy
Dotarła wieść szybko do miast i stolicy,
A pośród stronników oraz oponentów,
Jednak dotarła na pięć kontynentów.
Nazajutrz, gdy ustał tęskny śpiew kojota,
Zaś orzeł szybował nad prerią w Dakota,
Rozgrzały się kable, z kablami łącznice -
Rynki na czerwono ! Rynki są w panice !
Rozgęgotały się puszczyków całe hordy.
Szaleństwo i amok ! - Strzępią gładkie mordy.
Czerwony telefon dzwoni, FED czyni uniki,
Lecz zjeżdżają z taśmy pachnące 'bagsiki'.
Słowem jednym - Kryzys i finansów bomba,
Szczęk walut, Pandora, rynków hekatomba.
Mimo że obiecują - Koniec całkiem blisko,
Szarpie się na rogu dwóch gości z walizką.
Żeby uciec w krzaki, jest pilna potrzeba,
By tanio coś kupić - A to tak, już się nie da.
Trzeba pasa zacisnąć - Tak głoszą grubasy,
Żeglując jachtami gdzieś na Papuasy.
Ktoś stracił – tłucze ktoś ze złości garnki.
Ktoś zyskał - mdlą z podniecenia pensjonarki.
Nad tym wszystkim słychać sępa śmiech - Czemu ?
A temu, że w Tanzanii stary bawół zdechł.