Ćma barowa
Kiedy przed Świętym Oficjum stał,
Z przekorą szepnął: Epurr si muove,
Choć topór czekał, żeby głowę dał.
W wielości rzeczy oraz pośród paru,
Co przez stulecia z Ziemią kręcą się,
Ta boska, piękna, ruda Jola z baru,
Ta jedna tak naprawdę kręci mnie.
Gdy wchodzi wieczorem za kontuar,
Ubrana w krótki fartuch rouge-écru,
Uchyla wrota pełny smaków jej buduar.
Zaprasza szkło i wieniec z butli stu.
Lśni blat, kontuar błyszczy chromem,
A złoty kurek leje piwo w kufle dwa.
Wzrok na jej biust kierują łby ruchome.
Oczy zielone jak wielkie grochy ma.
I w każdy wieczór tu siedzę urzeczony.
Spoconą dłonią przekładam monet plik.
W zielone oczy, dwie gwiazdy zaopatrzony,
By monet dźwięk zamienić w boski łyk.
Gdy tłum klientów kręci się spragniony,
Wabiony smakiem i szybkim skokiem w bok,
Odchodzą z kwitkiem słono zapłaconym,
Gdy ona uśmiecha się i gładzi rudy lok.
I marzę, by podejść do niej niezrażony,
Tak podejść i w słodki klepnąć zad.
Pozostawimy za sobą białe paragony
I bukiet świateł, i niespłacony VAT.
By potem siedzieć pod żółtym parasolem.
Przez jedną słomkę sączyć z miętą rum.
Dwa grochy wielkie pod nieba Akropolem,
Wpatrzone we mnie i w kolorowy tłum.
Zanim się ziści, nim za chwilę to się stanie,
Z ręką na kurkach ruda Jola dzierży prym.
Nim tam się zbliżę po rouge-écru dywanie,
Powrócę jutro wciągnąć w płuca baru dym.