Zło
Próbuję przypomnieć sobie ten moment,
kiedy jasność, którą miałam w sobie,
zastąpił mrok - gęsty i lepki.
Może już taka jestem?
Może mrok był we mnie zawsze,
tylko ja o tym nie wiedziałam?
Może wiedziałam
i nie chciałam nic z tym zrobić
a może nie potrafiłam?
Bywam dobra, ale czy dlatego,
że taka jest moja natura?
Czy może dlatego, że wtedy
sama lepiej ze sobą się czuję?
Może jestem próżna
i potrzebuję poklasku.
Jest we mnie mroczna szarość,
która nachodzi o świcie
i zostaje w spojrzeniu.
Czasem ją zauważasz
bo wzdrygasz się wtedy
i pytasz co masz zrobić.
Zło, które noszę w sobie
jest jak jemioła, wysysa soki
i rozsiewa się dalej.
Roznoszą je słowa i myśli.
Dojrzewa we mnie
całymi tygodniami,
podstępnie przejmując
kolejne fragmenty mojego życia,
naszego życia.
Czy czerń może stać się czarniejsza,
Czy ciemność może stać się ciemniejsza?
Kiedyś, we śnie widziałam taki obraz:
pustynia popiołu, rozwiewanego
na wszystkie strony przez gorący wiatr.
Szary pył, o trupim zapachu,
wciskający do ust, do nosa i do oczu.
Tumanami wznoszący się
i opadający ciemną zasłoną,
aż po bezkres horyzontu.
Noc za dnia, wiodąca na zatracenie
karawany pielgrzymów – pustynnych ślepców
poszukujących wody,
odartych ze wspomnień, z marzeń
i pozbawionych nadziei na lepsze jutro.
Pył zasłaniał słońce tak skutecznie,
że ludzie i zwierzęta były jedynie cieniami,
nachylającymi się ku ziemi
i mijającymi się na drodze jak zombie.
Popiół był wszędzie i na wszystkim.
Palił gardło i zmieszany ze śliną
kneblował usta.
W powietrzu brakowało tlenu
Na szczycie jednej z szarych wydm
pojawił się jeździec na wielbłądzie.
Ubrany w długą, ciemną tunikę i płaszcz.
Twarz i głowę miał szczelnie owinięte chustą.
Sprawiał wrażenie jakby czegoś
lub kogoś szukał.
W pewnym momencie, jego twarz
znalazła się na wprost moich oczu.
Widziałam go z bliska, każdą zmarszczkę,
każdą smugę popiołu zastygłą nieruchomo
pośród trzydniowego zarostu.
Nie sposób było określić ile ma lat.
Mógł być stary i młody.
Mógł być brzydki i przystojny.
Mógł być prawdziwy i mógł być urojeniem.
Mógł być dobry i zły…
Nasze spojrzenia spotkały się.
Nie pamiętam koloru jego oczu,
był ciemny.
Wiem, że była w nich głębia, siła
i jakiś magnetyzm, który przyciągał.
Nie mogłam odwrócić wzroku,
choć moja intuicja podpowiadała mi,
że powinnam to zrobić.
Im dłużej patrzyłam w jego oczy,
tym mniej byłam sobą.
Czułam, że odbiera mi jakąś część mnie,
moich dobrych myśli, wspomnień i marzeń.
Z każdą upływającą sekundą traciłam siły
a on uśmiechał coraz bardziej.
Ironicznie i wrogo…
Miałam wrażenie, że pochłania całe dobro,
które jest we mnie,
ale dzięki temu wcale nie stawał się lepszy,
to ja stawałam się coraz gorsza,
coraz bardziej mroczna w środku
i obojętna na wszystko.
Poruszałam się na granicy jawy i snu,
Świata niebezpiecznego, apokaliptycznego
i pociągającego jednocześnie.
Wiedziałam, że mogę zyskać siłę,
której nikt nie sprosta, ale wiedziałam też,
że godząc się na to, nigdy nie sięgnę światła,
że mój los będzie losem obłąkanego obieżyświata,
skazanego na wieczne potępienie
i zawieszonego w czasie…
Obudziłam się z ulgą.
Byłam tu i teraz, bezpieczna.
W miejscu, które znam.
Wśród ludzi, którzy są mi bliscy.
Zło można pokonać, jest nadzieja.
Mrok nie ma do zaoferowania nic.
Nic, prócz złudnej i zwierzęcej siły.
Nie ma w nim nadziei
i nie ma w nim miejsca na dobro.
Jest pustka…
Nie bądźcie zbyt surowi :)