Historia pożycia Eustachego
jest mężem niejakiej Stachy.
Trwają w tym związku od dawna
choć Stacha jest nieco szkaradna.
Eustachy jeszcze za młodu,
doznał wielkiego zawodu.
Chodził w zaloty do Franki,
pierwszej serca wybranki.
Wzdychał, kwiaty przynosił,
grajków zamawiał, o rękę prosił.
Organizował nawet pikniki.
Cóż z tego, Franka robiła uniki.
Kupił jej z kaszmiru sweterek,
złoty pierścionek, składany rowerek,
zegarek ozdobny, tureckie morele
i flakonów perfum wiele.
Wciąż próbował zmiękczyć jej serce
i zakochany był w niej wielce.
Franka była gorąca
jak Martenowski piec,
ale ciągle udawało się jej zbiec.
Eustachy przychyliłby jej nieba
gdyby taka była potrzeba.
Wodził wzrokiem rozmarzonym,
mimo, iż czuł się odtrąconym.
Franka ceniła swego adoratora
tyle, co nic, rzekłabym, że wcale
i miała z tego niezły kabaret.
W końcu nadszedł sądny dzień,
Eustachemu cierpliwość skończyła się.
Miało to miejsce w pewien piątek,
był to koniec i też miłości początek.
Eustachy szedł właśnie do domu Franki,
kiedy w jednym oknie wiatr wydął firanki.
Potem pod jego stopy spadła doniczka
i z okna wychyliła się śliczna twarzyczka
/no cóż, jest pięknie, nie przeczę,
zakochać się w ślicznej kobiecie/.
Tym, czego Eustachy zauważyć nie mógł
był innych przymiotów w bród.
Stacha, widząc, że o mało go nie zabiła,
bardzo się biedna przestraszyła.
Wypadła w trzech susach na ulicę,
zmiotła raz dwa potłuczoną donicę.
Złapała Eustachego w ramiona
i rzekła, że pierwej skona,
nim pozwoli mu odejść bez rekompensaty,
że śmierć mógł ponieść przez kwiaty.
Potem sprawdziła wszystkie kości
/ale bez naruszenia męskości/,
zobaczyła czy złamań nie ma
i czy aby lekarza mu nie potrzeba.
Pragnęła wynagrodzić straty,
takie to były klimaty.
Na koniec westchnęła
i spojrzała mu w oczy
/nie licząc, że go zauroczy/,
rzekła, wzrok wstydliwie spuszczając,
że w piecu piecze się zając,
najlepszy pasztet na świecie
/weź odmów pięknej kobiecie/
i na ten pasztet z zająca
/jaśniejąc jak promień słońca/
zaprasza niedoszłą ofiarę
/niezbyt wylewnie, z umiarem/.
Potem zatrzepotała rzęsami,
machnęła zalotnie włosami,
rzuciła Eustachemu wdzięczne „pa”
/zawinął się za nią raz dwa/.
Szedł potulnie, po prostu jak ciele,
odzywał się przy tym niewiele.
Stacha zaś szczebiotała radośnie
o kwiatach, pszczółkach i wiośnie.
Nie była to żadna tajemnica,
mówiła o tym cała ulica,
że Stacha świetnie gotuje,
piecze, marynuje, pekluje.
Szyć potrafi i dziergać na drutach,
że wszystko wie,
nawet gdzie jest stan Utah,
że pięknie śpiewa i gra na ukulele,
pracuje 6 dni i odpoczywa w niedzielę.
Słowem ideał od A do Z, po całości,
do głębi serca i szpiku kości.
Dlatego Eustachy nie miał szans
i wpadł w miłosny do Stachy trans.
I choć nie wszystko złoto, co się świeci -
/wiedzą to przecież nawet dzieci/,
Eustachy patrzył przez różowe szkła
/zauważyła to Stacha raz dwa/,
wybaczał jej wszystko bezkrytycznie
i znosił Stachy fanaberie rozliczne.
Z czasem było ich coraz więcej,
a on miał bardzo miękkie serce.
Stacha miała wielki pociąg
do operacji plastycznych
/nie była zadowolona z biustu,
pośladków, ust, oczu
i zmarszczek mimicznych/.
Bez opamiętania poprawiała naturę
i jak mawiał jej brat,
nie grzeszyła rozumem.
Stale miała zbyt mało wdzięku
/co było przyczyną rozdźwięku/.
Przed lustrem spędzała godziny,
robiąc przedziwne miny.
Sama wysoko podniosła poprzeczkę,
wywołując raz po raz sprzeczkę.
Domagała się stale o swej atrakcyjności
zapewnień od Eustachego
/no cóż, jak to mówią, lepsze
jest wrogiem dobrego/.
W końcu poległ pod naciskiem jej biustu,
a chirurg plastyk odmówił upustu.
Stacha poszła z czasem
po rozum do głowy
/było jednak zbyt późno
by naprawić szkody/.
Eustachy nie miał jej za złe
słabości do poprawiania natury,
ale z jego miłości zostały wióry.
Podsumujmy zatem tę barwną historię.
Lepiej nie popadać w zbyt dużą euforię.
Uroda przemija /taka kolej rzeczy/,
lecz ważniejszy jest charakter i serce
/nie sposób zaprzeczyć/.