O obrotach sfer (materii ?)
stanęło moje krzesełko
ogrodowe, plastikowe i kiczowate.
I nurza się w zieloności
jak wóz pewnego
kogoś kto "dobrze mówił".
Z widokiem na
pryzmę kompostu.
W ręku zimne piwo
bezalkoholowe,
by umysłu nie odciągać od pracy.
Chwila odpoczynku
i widok zastanawiający.
Mikrokosmos
tak myślę,
całe zastępy,
armie,
legiony,
hordy
istot które zjadają przegniłe resztki.
Istot które zjadają tamte,
robactwo gryzoniactwo i ptactwo.
Wszystkie wszystkich.
i wszystko to siebie nawzajem.
I kał, cała kupa.
I jak tym jakie roślinki podsypie,
mimo ze to się jeszcze rusza,
to roślinki jak na drożdżach
(a może właśnie dla tego).
A przecież zaczyna się od
uschłych liści i skoszonej trawy
czy aby na pewno?
Ten ciągły ruch materii,
jak wielkie kręgi. Jak sfery niebieskie.
Koliska życia i martwicy.
Bez początku i końca
i tylko rozkład i wzrost.
Jak dwaj bracia co
prawicę sobie na zgodę podając.
A w lewej dłoni ostry rzeźnicki nóż,
tym nożem gardło drugiego...
A nad wszystkim
z zapałem i rozkosznie świeci słoneczko
Jak to pięknie i tak misternie...
A ja tak siedzę.
Jaki ja, moje ciało to:
zastępy,
legiony,
armie,
hordy!
Istot które siebie wzajemnie,
i ze sobą ciągle.
I z tym jednym,
co się Homo Sapiens zowie.
A ja, duch wbity w niego,
ja ćwiek w drewno trumny.
I też zgniję i sczeznę
a po mnie następni...
Jedźcie.. nikt nie woła.