A więc stało się...
Zamykasz całość tych przeszłych zdarzeń.
Świat, jak dziecięca budowla z klocków,
rozpada się. Z każdy twoim wyrazem.
Zamykasz zdjęcia przeszłych twych dziwactw,
w pudłach. A potem wynosisz na śmietnik.
Nie chcesz ich palić, bo czujesz uraz.
Tak jakby na nich można się zemścić.
Winą obarczasz wszystkich wokoło.
Bijesz na oślep jak ranne zwierzę.
Wiesz doskonale, że tak nie zdołasz.
Że twoja miara wraz się przebierze.
Miast czynić plany jak się pozbierać,
siedzisz i czas swój trwonisz wytrwale.
Miast barykady czynić problemom.
Na swą niekorzyść przechylasz szalę.
Więc tak po prostu znowu spaprane.
Ale nie twoja wina, To wcale nie Ty.
Ty się zastrzegasz, że wcale a wcale.
To wina całej hordy (nie)świętych.
Bo oni z nieba nagle zstąpili.
I każdy Tobie kłodę chce rzucić.
Już na to właśnie się narodzili,
by Ciebie właśnie upodlić.
Więc się poddajesz i nie przemyślisz
swych win, i wszystkich nieuwag głupich.
I tak dziś w nocy sen piękny wyśnisz,
o tym, jak tępisz szkodników ludzkich.