Farewell, my love
w sumie się cieszę że ją straciłem,
gdyż skaziła me serce pogardą.
Na szczęście z koszmaru się wybudziłem.
To fakt, czas leczy czasem nasze rany
lecz częściej ropieją one tak paskudnie,
zwłaszcza gdy człowiek na starcie przegrany,
nieświadom tego czując się tak cudnie.
I umysł mój zimny prysznic otrzeźwił
(choć otrzeźwienie przyjemne nie było)
Demon, co prawdę okrutną mi wskazał.
I wówczas mentale piekiełko się skończyło.
Lecz czy na pewno? Spyta się czytelnik,
wszak owa rana skażona pogardą
jątrzy i ropieje, mizantropią trąci.
Czuć od niej wrogość, i nienawiść hardą.
A ja wciąż się miotam, próbując wyłapać
jedno choćby miłe, przyjemne wspomnienie,
aby temat zamknąć. Jad ów zniwelować
serum niepamięci miłej nieskończenie.
Lecz na nic to wszystko.
Liczne obrażenia z jej fałszu wynikłe
tłumią to, co tak wzniośle kiedyś czułem.
Zmieniając w kamień serce do bólu nawykłe...