A kiedy...
ta późna, która chłodem darzy.
Co mokrych liści wór przyniesie
i mgłą podszyte krajobrazy.
Platyną skronie nam zasypie,
czoła przeorze niczym pola,
zabawnie twój głos ciut ochrypnie,
i moje złączą się zakola.
Co wtedy, pytam zatroskany,
czy będę kochał cię jak wczoraj,
gdy tylko w marzeń tiul odziani,
sny łowiliśmy z wód jeziora?
Niech dni jak sucha trawa płoną,
a Mojra swą nić wątłą przędzie,
my z bułką po drodze kupioną
pójdziemy karmić znów łabędzie.
A potem śmieszny ci napiszę
wiersz na poszewki lewej stronie,
jak na jednej nóżce kieliszek,
gra walca stojąc na balkonie.
Czytając uśmiech prześlesz mile,
choć snują się w krąg wciąż przechodnie.
Licząc, że gdy w brzuchu motyle
zestarzeć się uda pogodnie.
Niech jesienny się smutek ściele
pójdziemy, choć w krąg drogi błotne
pod rękę, razem by w kościele
przypomnieć wszystko co istotne.
Nie myśląc o karze i winie
dukamy z serca wprost pacierze
z nadzieją, że Bóg gdy czas minie
nas razem do siebie zabierze.