Wchodzę do serca, jak do przyczepy...
jak do przyczepy.
Liche drzwi trą o futrynę i skrzypią.
Przez szpary przeciska się chłód.
Niewielki piecyk próbuje ogrzać wnętrze,
lecz idzie mu to mizernie.
Na stole mały krzyż, świeczka i Pismo Święte.
Na półkach kilka książek
o życiu egipskich mnichów,
i kurz palcami przetarty gdzieniegdzie.
Na bladym dywaniku plama po rozlanej kawie,
ledwo dostrzegalne okruszyny chleba,
i piasku ziarenka.
Najwięcej zaś jest tu ciszy,
choć słychać też często ptaki
przedziwnie tańczące na dachu.
Wówczas właśnie powstaje pustelnik,
i unosi swe brwi dość nierówno.
Ogarnia go bowiem zwątpienie,
czy aby to nie są myszy?
Mruczy coś pod czarnym wąsem
patrząc w niski sufit,
pyta bezdźwięcznie o prawdę,
a później siada i milczy,
jakby chciał bardzo dokończyć
przerwany ciszy fragment.
Wymykam się w stylu angielskim,
w progu mijając się z diabłem,
który to wrzeszczy okropnie.
Pustelnik zaś rzecze z uśmiechem:
„Witaj, mój przyjacielu!”
A do mnie nieco ukradkiem
kieruje słowo nauki:
„Jeśli kochasz Boga,
to kochaj też wszystko,
co On tobie daje!”
Po czym znów siada i milczy,
a diabeł zaparza kawę.
