Znów ją dzisiaj ujrzałem...
Anioły śpiewały mi w głowie,
aż diabeł wyskoczył ze strachu,
i uciekł z podwiniętym ogonem.
Siedziała zupełnie normalnie,
gdzieś w drugiej lub trzeciej ławce
– jakby nie była niezwykłą wcale.
Siedziała tak prosto, zwyczajnie.
Okryta była kurtką jesienną,
i czapkę niebieską nosiła na głowie.
Szal długi, zielony ze złotem i brązem
otulał jej ramiona.
Z czułością patrzyła na dzieci
bawiące się w trakcie Liturgii.
Uśmiech swój dała ubogim,
i chyba szukała mnie wzrokiem,
choć tego nie mogę być pewien.
Później poszła na spacer,
a z nią mrówki, zające, wiewiórki.
Rozśpiewały się wówczas kosy,
a ja odszedłem gdzieś indziej
dość mocno zamyślony.
Nie wiem, czy jeszcze znów kiedyś
– czy kiedyś jeszcze ją spotkam...
Zupełnie nie wiedząc czemu:
widziałem dziś Matkę Chrystusa
w dziewczynie z uśmiechem anioła,
którą już kiedyś spotkałem
przechodząc w szpitalu przez oddział
z napisem na drzwiach: ONKOLOGIA.
