Umieranie z gestem
ani na pomoc przyzywać władzę.
Rok się kurczy i z wolna umiera.
Niestety nic na to nie poradzę.
Jeszcze stroi się i puszy pióra,
obiecując wciąż nowe atrakcje,
lecz widać, że to zwykła tektura,
bez nadziei na liczne dotacje.
Czasem słońcem po oczach uderza,
oraz babiego lata nić przędzie,
jednak z seksu gdzieś w ostrych paździerzach,
ludzie mówią że dzieci nie będzie.
Kilka razy pod sufit podskoczy
by hołubców rząd wyciąć dla hecy,
lecz gdy spadnie to wszystkich zaskoczy,
gdy nie będzie się trzymać za plecy.
Chętnie z wosku wróżb kilka poczyni,
jakby liczył na nie wiem co jeszcze.
Wyrżnie zębów rząd na starej dyni,
a na deszczu go dopadną dreszcze.
Przy kominku się jak Andzia w dropsach
rozwali, patrząc w ognia języki.
Łyknie grzańca, lub napar z Jacobsa,
nie zważając na mądre krytyki.
Skończy rządy swe balem na kredyt.
A niech płacą ci których stać na to.
Zostawi naukę niczym garść schedy.
Że gdy bawić się, to na bogato.
A niech harcuje, póki muzyka
gra, czym w sercu swą władzę sprawuje.
Jeśli taka nim rządzi taktyka.
W końcu płacić za to nie planuję.